„Zaścianek Cudów – Historia Rościsława” część 1.

Zaczynam powoli dodawanie swoich tekstów do Zuzoteki. Na początek opowieść z niejakim Rościsławem w roli głównej – jest to tekst, którego pisanie sprawia mi wiele radości i nie czuję tu żadnej presji.

Tag do śledzenia tej historii: Rościsław


Rozdział 1. „Elegancik z klingą dla frajerów” (część 1.)

Ta historia dzieje się w czasach, które nigdy nie miały miejsca i raczej nie będą mieć. W tej historii będą dziać się rzeczy, które nigdy nie miały miejsca i raczej nie będą mieć. A bohaterowie… tych to lepiej sami poznajcie.

Ta opowieść zaczyna się w momencie, kiedy w życiu Rościsława nic się nie dzieje. I to przez ostatnie kilka lat. Ten zaledwie 40-letni, ale już dawno zdziadziały aptekarz… on sobie siedzi. Tak, siedzi w swojej mobilnej mikro chatce na kurzej łapce bez jednego palca i sprzedaje dziwnie wyglądające specyfiki, zazwyczaj własnego wyrobu. Śliska maź o zapachu kociego moczu to najlepszy sposób na starczy trądzik. A kościany wywar z dodatkiem zgniłego jaja działa perfekcyjnie na każdego grzyba, który zalęgnie się w zazwyczaj już zgrzybiałej chacie – więc to zdecydowanie tylko doraźne rozwiązanie.

Przez ostatnie miesiące biznes Rościsława trochę podupadł. Słyszał plotki o tym młodym królewiczu, który pod nieobecność ojca-króla spowodowaną chorobą, jeździ po całym kraju i zbiera od ludzi zapłatę w ogromnych ilościach królewskich cierpków na co rusz to nowe podatki. Podobno sam je wymyśla i w sumie nietrudno jest zgadnąć, że „podatek od czystego powietrza” to pomysł jakiegoś dzieciaka – w tej krainie już od kilku dekad powietrze jest skażone arszenikiem. Młody chyba nie za bardzo przykładał się do lekcji historii współczesnej. I właśnie dlatego ludzie zbiednieli, przestali kupować sobie nowe buty, a lokalne karczmy stały się wyjątkowo spokojnymi, wolnymi od agresji miejscami.

Chłop dwoił się i troił jakby tu najbardziej przyoszczędzić i przy okazji opchnąć jakiemuś zakochanemu desperatowi perfumy o zapachu dogasającego paleniska. Jednak ludzie przestali pozwalać sobie na takie luksusy i teraz chodzą na randki do zwykłej piekarni.

Z powodu słabych obrotów nie stać go było na nowe obcęgi, więc pazury jego kurzej nóżki tak urosły, że nie mogła się ruszyć. Tak więc finalnie utknął na jakiejś zapyziałej wsi o szyderczej nazwie Zaścianek Centralny.

Padało niesamowicie i Rościsław właśnie zwijał interes do środka, bo i tak nikomu nie chciało się ruszyć w tę parszywą pogodę. Do jego stoiska podszedł dziwny jegomość. Ubrany w drogi, nadziewany kamieniami szlachetnymi surdut i wysoki cylinder, który o dziwo chronił jego twarz przed dzikimi kroplami. I, na Boga, on musiał być bogaty – miał nowe buty! Odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę Rościsława.

– Już zamknięte. – burknął aptekarz.

– Przepraszam szanowanego jegomościa. – jak nic elegancik był obcokrajowcem. – Podobnież pan jest tutejszy sprzedawiec różnorakich mikstur dziwacznego pochodzenia.

– Coś tam klecę…

– A więc jednak prokuruje pan rzeczy. Doskonale! Jestem też sprzedawiec. Tylko ja mam ze sobą komponenty dla pańskich mikstur. Chętnie zrobimy z panem tutejszym deal.

– Nie mam pieniędzy na nowe, niesprawdzone składniki. Panie, w tym kraju panuje taka bieda, że ludzie zaczęli chodzić boso!

– Dobrze, jegomościu… Pogadajmy jeszcze inaczej.

Obcokrajowiec wyciągnął cieniutką, aczkolwiek diabelnie ostrą szabelkę, którą chował za kawałkiem surduta. Skierował ją w stronę Rościsława, który zbladł, a w oczach miał śmierć.

– Nie pytałam czy pan chętny czy nie chętny. Robimy deal.

– Na łysą glacę mojego dziadka, nie zabijaj mnie!

– To dawajże pieniądz.

Rościsław drżącymi dłońmi odczepił przywieszoną u boku sakwę z niewielką ilością jego ostatnich złotych cierpków i rzucił w stronę uzbrojonego szaleńca, który podniósł ją z niemałą satysfakcją.

– Dziękuję bardzo jegomościu. Ale skoro deal to deal. U mnie jest część sumienia jeszcze… Baw się dobrze, biedny sprzedawcu! Wyciągnął z kieszeni dziwnie błyszczącą, zieloną fiolkę, rzucił w błoto przed Rościsławem, po czym odszedł zgrabnie chowając szabelkę, a resztka dobytku nieszczęsnego aptekarza brzęczała mu u boku.


Miłego dzionka, smacznej kawusi/herbatusi i do następnego,

Zuza

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O blogu

Hej! Nazywam się Zuza, a strona, na której właśnie jesteś to Zuzoteka. Jest to mój blog osobisty, gdzie dzielić się będę swoimi zainteresowaniami, hobby, zajawkami, przemyśleniami (jak zwał, tak zwał). Każdy wpis jest bardzo subiektywny, a blog ma luźną formę miejsca, które odzwierciedla bibliotekę – mój osobisty „katalog zajawek”.

Rościsław